Iga Świątek wygrywa z Rybakiną po tenisowym rollercoasterze – czy ziemia naprawdę się zatrzęsła?

Iga Świątek

Iga Świątek znów udowodniła, że w tenisie nie ma rzeczy niemożliwych – a przynajmniej dla niej i jej rakiety! Po koszmarnym początku meczu z Jeleną Rybakiną na Roland Garros wydawało się, że polska gwiazda zostanie zmieciona z mączki szybciej, niż można powiedzieć „gem, set, mecz”. Jednak po serii zwrotów akcji, dramatycznych gemów i kilku momentach, przy których ziemia (dosłownie i w przenośni) zadrżała, to właśnie Świątek zameldowała się w ćwierćfinale. Ten mecz był jak jazda kolejką górską – z przystankiem na rollercoaster, a tory prowadziły przez stany frustracji, ekstazy oraz przez międzynarodowy zachwyt nad geniuszem polskiej zawodniczki.

Według Sport.pl czwarta runda Roland Garros okazała się prawdziwym testem nerwów – nie tylko dla Igi Świątek, ale i dla widzów, którzy mogli mieć po tym meczu większe spalanie kalorii niż po porządnej przebieżce. Jelena Rybakina, niczym ekspres do kawy na piątym biegu, w pierwszym secie po prostu przejechała się po Świątek 6:1. Dziennikarze i eksperci – od X, przez Sport.pl, aż po zagraniczne media – nie szczędzili ani słów krytyki, ani łez wzruszenia, obserwując upadki i wzloty naszej tenisistki.

Jak donosi Sport.pl, komentator Hubert Baszczyk stwierdził wręcz, że Iga wyglądała, jakby po raz pierwszy w życiu widziała swoją przeciwniczkę i rakietę – a nawet słowo „break point” brzmiało dla niej wtedy jak egzotyczna przekąska. Sytuacja była tak nieprzyjemna, że aż Filip Macuda rzucił humorystyczną analogią, że Świątek wytrwała dłużej do pierwszego nokautu niż Inter Mediolan w finale Ligi Mistrzów – a wszyscy wiemy, jak to się skończyło.

Ale – o, proszę państwa! – historia lubi zwroty, zwłaszcza te tenisowe! Po chwilach, kiedy ziemia (i publiczność) zatrzęsła się z niepokoju, Świątek zaczęła wracać do gry. W drugim secie Polka uruchomiła turbo, przełamała Rybakinę, a w słynnym, trwającym ponad 10 minut gemie obroniła trzy break pointy – czując się przy tym jak Bear Grylls przetrwający w dziczy, tylko zamiast robaków miała bezlitosny serwis rywalki. Efekt? 6:3 dla Igi i wszystko zaczynało smakować znacznie lepiej – również mączka!

Trzecia partia była już pojedynkiem gladiatorek, a emocje sięgnęły zenitu. Tutaj, jak zauważył Ben Rothenberg, Iga włożyła całą swoją siłę w to, żeby zatrzymać rozpędzony pociąg z Kazachstanu – i jako pierwsza pasażerka nie potrzebowała biletu ulgi! Wygrana 7:5 oznaczała upragniony awans, a kibice mogli wreszcie odetchnąć… choć niekoniecznie zebrać myśli po takim finale.
Eksperci podkreślali, że nie tylko odrodzenie Igi, ale zwłaszcza jej psychiczna wytrzymałość zasługują na aplauz godny koncertu rockowego.


Zagraniczne media, które według Sport.pl szybko chwyciły się telefonów, by skomentować mecz, pisały z entuzjazmem. Hiszpańskie „Punto de break” zauważyło, że Polka musiała przetrwać prawdziwą tenisową burzę, by pozostać w turnieju, a „L’Equipe” podsumowało sprawę w stylu – „ziemia się zatrzęsła, ale Iga nie upadła”. Francuska komentatorka zwróciła też uwagę, że trzykrotna obrończyni tytułu przez chwilę była nie do poznania i niemal na skraju załamania. No cóż, jak powiadają – raz mączka pod górkę, raz z górki, ale grunt, że nie dołek!

Natomiast Tennisuptodate stwierdził, że Świątek uratowała się przed katastrofą, a rumuński Eurosport zachwycił się jej spektakularnym zwrotem akcji przeciwko Rybakinie. To wszystko złożyło się na obraz jednej z największych tenisowych ucieczek i powrotów – a kibice mogą już szykować popcorn na kolejny mecz Polki (a może i na leki uspokajające…).

Teraz przed Świątek ćwierćfinał ze Switoliną. Może tym razem Iga zacznie od prowadzenia 5:0, żeby oszczędzić wszystkim trochę nerwów? Jedno jest pewne – z Igą na korcie ziemia pod stopami i tak nigdy nie jest pewna!

Wybrane dla Ciebie