Iga Świątek: Paryska bestia, która obudziła tenisową historię!

Czy wiesz, że Iga Świątek potrafiła z minus 0:5 zrobić plus dla swojego morale i jeszcze pognębić rakietą rywalkę w Roland Garros? Tak, to nie żart! Polka po dramatycznym meczu pokonała Jelenę Rybakinę, zapisując się na kartach historii tenisa równie imponująco, jak doświadczony komediant potrafi rozbawić publiczność. Zapnij pasy i przygotuj się na tenisowy rollercoaster, gdzie każda statystyka to mała legenda, a każdy punkt to gra o honor i... trochę emocji!
W niedzielne popołudnie, które aż roiło się od emocji i mięśniowo-nerwowych zgrzytów, Iga Świątek pokazała, że potrafi nie tylko grać w tenisa, ale i wspinać się na wyżyny dramatyzmu sportowego niczym aktorka Oscara w klubie komediowym. Spotkanie z Jeleną Rybakiną, trwające dwie godziny i 32 minuty, miało wszystkie elementy dobrej telenoweli – dramat, zwroty akcji, a nawet happy end. Oto bowiem Świątek przegrała (spokojnie, zaraz zrobi się weselej!) pierwszego seta 1:6 i była na kolanach przy wyniku 0:5 w drugim. Komentarz Lecha Sidora, że nawet superkomputer przewidywał zwycięstwo Kazaszki, był niczym suchar o pingwinach na Saharze – rozbawił i zaskoczył jednocześnie. Polska gwiazda, pomimo sztywności jak maratończyk po zimowych treningach, powoli się rozkręcała, by na końcu zwyciężyć 1:6, 6:3, 7:5.
Tak, drodzy czytelnicy, to nie jest zwykłe przejście po parku; to heroiczna walka o koronę Paryża, gdzie Świątek odrobiła straty jak zawodowiec, który najpierw zgubił klucze do garderoby, by potem zabłysnąć na scenie. Według Sport.pl to wydarzenie zapisze się złotymi literami w historii polskiego tenisa. A gdy dodamy, że to jej pięćdziesiąty ćwierćfinał w turniejach rangi WTA (w ciągu zaledwie sześciu lat!), to wyobraźmy sobie ten puchar jak banalną rzecz – dla większości śmiertelników to jak zebrać znaczki, a dla niej – codzienność.
Legenda giganta, czyli statystyki na miarę tenisowej mitologii
Iga Świątek została pierwszą zawodniczką od ćwierć wieku, która w sześciu kolejnych sezonach z rzędu awansowała do ćwierćfinału Roland Garros, osiągnięcie godne najlepszych, jak Arantxa Sanchez Vicario, która uczyniła to w latach 1991-2000, czyli na długo zanim większość naszych talentów tenisowych zdecydowała się założyć rakietę zamiast pilota do telewizora. Ale to nie koniec – w dobie ery Open, gdzie tenis to sport na pokaz, a gra na światło reflektorów, tylko wybrane legendy jak Monica Seles, Chris Evert, Bjorn Borg czy Rafael Nadal potrafiły wygrać co najmniej 25 kolejnych spotkań na paryskich kortach. Teraz dołączyła do nich nasza Iga – potwierdzając, że paryska bestia potrafi też zaryć pazurami i nie oddać pola!
W kolejnym meczu, który planowo odbędzie się we wtorek, czeka ją starcie z Ukrainką Eliną Switoliną. Będzie to pojedynek, w którym emocje sięgną zenitu niczym cena kawy w kawiarni nad Sekwaną. Wszystko to czyni tegoroczny Roland Garros prawdziwym karnawałem tenisowym, gdzie Iga nie tylko się broni, ale i atakuje statystyczne rekordy.