Derby Liverpoolu dla The Reds

W tym sezonie kibice Liverpoolu zdążyli się już przyzwyczaić do dramaturgii w końcówkach, lecz tym razem The Reds załatwili sprawę szybciej i po raz kolejny pokazali wyższą jakość od Evertonu. Zespół Arne Slota do przerwy prowadził dwoma bramkami – na listę strzelców wpisali się Ryan Gravenberch i Hugo Ekitike – ale końcówka meczu na Anfield dostarczyła jeszcze nieco adrenaliny. Everton postawił się lokalnemu rywalowi, choć po raz piąty z rzędu musiał uznać wyższość Liverpoolu.
Derby Merseyside zawsze są dla lokalnych kibiców czymś więcej niż tylko ligowym spotkaniem. Tym razem, rozgrywane na Anfield, od początku zapowiadały się na widowisko, w którym faworytem byli podopieczni Arne Slota. Everton, mimo ograniczonego budżetu i węższej kadry, nieźle wszedł w sezon – siedem punktów w czterech pierwszych kolejkach i kilka solidnych występów pod wodzą Davida Moyesa dawały im cień nadziei na przerwanie fatalnej serii na wyjeździe. Po raz piąty z rzędu opuszczali jednak czerwone rejony Liverpoolu bez choćby jednego punktu.
Trener gospodarzy zdecydował się na kilka korekt względem starcia z Atletico w środku tygodnia. Na ławce pozostali świeżo sprowadzeni Florian Wirtz i Alexander Isak, a od pierwszej minuty wybiegli m.in. Hugo Ekitike czy przesunięty wyżej Dominik Szoboszlai. Do gry wrócił także rodak tego ostatniego, Milos Kerkez. Od początku Liverpool wrzucił wyższy bieg – już w 10. minucie wynik otworzył Ryan Gravenberch, wykorzystując prostopadłe podanie Mohameda Salaha.
Holender przez pierwszą część spotkania nie miał sobie równych. Dyktował tempo gry środka pola i raz za razem napędzał ataki gospodarzy. Salah również szukał swojej okazji, ale piłka po jego strzale poszybowała nad poprzeczką. Everton próbował odpowiadać, lecz szybko jego defensywa skapitulowała po raz drugi – w 26. minucie Gravenberch zanotował asystę przy trafieniu Ekitike, który z zimną krwią wpakował piłkę między nogami Jordana Pickforda, pieczętując wyśmienity początek czerwonych.
Pierwsza połowa to dominacja Liverpoolu, choć z czasem to goście zaczęli częściej zaglądać w okolice pola karnego Alissona. Strzały Kiernana Dewsbury-Halla i Idrissy Gueye nie znalazły jednak drogi do bramki. W przerwie Slot ewidentnie nakazał swoim piłkarzom ustąpić nieco pola i grać z kontry, co sprawiło, że Everton coraz odważniej poczynał sobie w środku drugiej odsłony.
Kontaktowy gol padł w 58. minucie po dynamicznej akcji gości wykończonej przez Gueye. Kombinacja Jacka Grealisha i Ilimana Ndiaye otworzyła drogę do bramki, a Gueye huknął pod poprzeczkę bez szans dla Alissona. Derby wróciły do gry, a napięcie na trybunach czuło się wyraźnie. Slot rzucił na boisko Wirtza oraz Curtisa Jonesa, a chwilę później na placu gry zameldował się również Isak – debiutując ligowo w czerwonych barwach.
W końcówce gospodarze musieli się dwoić i troić, by nie pozwolić Evertonowi na zbyt swobodne rozgrywanie stałych fragmentów gry. Szczególnie dał się we znaki Conor Bradley, który miał tego dnia masę pracy z Jackiem Grealishem. Po jednej z akcji Grealish był nawet faulowany tuż przy polu karnym cztery razy, a sektor gości mocno się rozkręcił. Liverpool próbował odpowiadać szybkimi kontrami, lecz w 71. minucie tylko ofiarna interwencja Tarkowskiego zablokowała strzał Wirtza, a chwilę później Grealish ratował swój zespół także w defensywie.
W ostatnich minutach obie drużyny szukały swoich szans, lecz defensywy były czujne. Everton raz po raz wrzucał piłkę w pole karne, a Liverpool próbował zamknąć mecz golem na 3:1, jednak brakowało ostatniego decydującego zagrania. Wynik nie uległ już zmianie – Liverpool wygrywa 2:1 i umacnia się na czele Premier League z kompletem 15 punktów po pięciu kolejkach.
Czytaj także
Liverpool – Everton 2:1 (2:0)
1:0 Gravenberch 10
2:0 Ekitike 29
2:1 Gueye 58
Liverpool: Alisson, Bradley, Van Dijk, Konate, Kerkez – Gravenberch, Mac Allister (Jones 60'), Szoboszial – Salah, Gakpo (Wirtz 60'), Ekitike (Isak 66') .
Everton: Pickford; O’Brien, Keane, Tarkowski, Mykolenko (Alcaraz 85'); Gana, Garner; Ndiaye (Dibling 85'), Dewsbury-Hall, Grealish; Beto (Barry 45')