Lukas Podolski: Prywatyzacja Górnika Zabrze? Nie muszę być właścicielem

„To nie jest tak, że jak kupujesz samochód, to po prostu płacisz i jedziesz” – Lukas Podolski nie pozostawia złudzeń co do swojej determinacji, ale też ostrożności w kontekście prywatyzacji Górnika Zabrze. Jako jedyny chętny do przejęcia śląskiego klubu, mocno podkreśla konieczność porządku w finansach, podchodząc do rozmów z władzami Zabrza niczym do poważnego biznesu. Klub ma swoje długi, obowiązki i bolączki, a Poldi chce, by wszystko było „czyste i bez długów” zanim podejmie decyzję. Zastanawia się, dlaczego inni inwestorzy odpadli, podając konkretne liczby i realia: zainwestował już więcej, niż zarobił w Górniku, ale wymaga jasnych zasad.
Lukas Podolski nie kryje, że Górnik Zabrze wzbudza w nim ogromne emocje, ale podchodzi do ewentualnego przejęcia klubu z twardym biznesowym podejściem. Jak ujawnił w rozmowie z "Dziennikiem Zachodnim", w grze o Górnika został tylko on i jego LP Holding GmbH. Pozostali chętni wycofali się po przejrzeniu finansowych dokumentów, co, jak zauważa sam Podolski, nie jest przypadkiem.
Negocjacje dotyczące prywatyzacji Górnika trwają, jednak, jak przyznaje Poldi, „tematów jest bardzo dużo”. Twardo stawia sprawę – właściciel nie może brać na siebie cudzych długów, zobowiązań czy pożyczek. Jak wylicza, „dziesięciu milionów euro nie ma, ale są obligacje, inne długi, pożyczki” i wszystko to wymaga rzetelnego rozliczenia. Zapewnia, że nie zamierza podejmować decyzji bez przeanalizowania wszystkich zobowiązań, bo – jak mówi pół żartem, pół serio – „jeśli każde wakacje musiałby szukać pięciu milionów euro, to woli kupić mieszkanie”.
Podolski wtajemnicza, że kluczowe są kwestie zadłużenia, rozliczeń ze stadionem czy kosztów funkcjonowania klubowej akademii. Bez rozstrzygnięcia tych spraw – żaden inwestor nie zaryzykuje wejścia. Głośno pyta, dlaczego inni się wycofali i nie owija w bawełnę: „Może przejrzeli te pierwsze papiery i powiedzieli, że z tymi długami nie wchodzimy?”. Od siebie dodaje, że sam nie zamierza brać na siebie odpowiedzialności za lata polityki i zobowiązań miejskich władz.
Nie wyklucza różnych scenariuszy na przyszłość. Jeśli nie uda się osiągnąć porozumienia, nie upiera się przy właścicielstwie – „mogę zostać prezesem, jak skończę grać w piłkę, czy pomagać przy sponsorach”, ale wszystko musi się zgadzać. Zaznacza, że oczekuje jasnych reguł, bo jeśli daje pieniądze, chce realny wpływ, co „jest normalne w biznesie”.
Finanse Górnika nie są kolorowe. Miasto obecnie nie dotuje działalności, ograniczając się jedynie do czterech milionów na spłatę obligacji. Klub funkcjonuje dzięki transferom i sponsoringowi – tu, według relacji Podolskiego, też nie brak jego zaangażowania. Bez sprzedaży zawodników Górnik mógłby już nie istnieć. Równocześnie sytuacja sprawia, że budowanie zespołu jest utrudnione – nie da się rozwijać klubu, jeśli ciągle trzeba żegnać kolejnych graczy.
Osią, wokół której koncentruje się zaangażowanie Podolskiego, jest też akademia piłkarska. Wyłożył na nią – jak twierdzi – więcej, niż dotąd zarobił. „Te dzieci są ważne, trzeba tego pilnować, pomagać, rozwijać”, podkreśla. Liczy, że inwestycje w zaplecze i inny model zarządzania przekonają do współpracy kolejnych partnerów.
Na pytanie o ostateczny termin rozmów odpowiada bez owijania w bawełnę: „Tyle ile trzeba, to trzeba. Może ja będę miał następne pytania do miasta, może miasto do mnie. To poważny biznes, wymaga czasu, żeby nie robić na wariata”. Kolejne spotkania zostały przewidziane już po wyborach.
Cytując Podolskiego: „Ja nie muszę być właścicielem. Jak miasto chce mieć klub, to niech go utrzymuje. Ja pomogę, mogę zostać prezesem, jak skończę grać w piłkę, ściągać sponsorów. Nie mam z tym problemu. Tylko wszystko musi się zgadzać.”